» Artykuły » Bitwa o Poznań

Bitwa o Poznań

Dziewiąty sierpnia 2008 roku to pamiętna data dla systemu Flames of War w Polsce. Tego dnia odbył się bowiem pierwszy turniej klasy Master. Liczba graczy była całkiem spora, jak na rozwijający się dopiero system – 13 dowódców stawiło się na wezwanie nadane z poznańskiej twierdzy. Oprócz graczy miejscowych, do miasta zawitała również reprezentacja Warszawy i Wrocławia.

Droga


Pociąg relacji Warszawa-Poznań nie był zbyt mocno zatłoczony, więc ekipa Mazowieckiego Korpusu Ekspedycyjnego (w składzie Sosna, Aki, Thagg i ja) miała, w zasadzie, cały przedział dla siebie. Celem urozmaicenia sobie stosunkowo monotonnej jazdy porannym pociągiem, zdecydowaliśmy się na rozegranie kilku partii w Manoeuvre – bardzo interesującą grę strategiczną osadzoną w realiach wojen napoleońskich (zarówno ja, jak i Thagg dopiero się uczyliśmy). Czas spędzony na zabawie upłynął nam bardzo szybko i w oka mgnieniu znaleźliśmy się w Poznaniu. Przed dworcem Głównym, zwanym też Zachodnim, czekała już na nas miejscowa ekipa. Na samym wstępie nawiązaliśmy nowe znajomości oraz utrwaliliśmy stare. Chwilę później ruszyliśmy samochodem Krawata na miejsce turnieju (inny wóz czekał na zespół z Wrocławia). Piętnaście minut później stanęliśmy przed okazałym magazynem, w którym miały toczyć się nasze zmagania wojenne.

Stoły


Przyznam uczciwie, iż nie spodziewałem się jakichś fajerwerków w kwestii makiet, mimo zapewnień chłopaków, że stoły będą klimatyczne. Sądziłem, że zapewne trafią się na nich jakieś dwa zrujnowane miasta i jakiś step środkowej Ukrainy (tak często widywany w innych systemach bitewnych). Tymczasem to, co zobaczyłem wprawiło mnie w osłupienie. Mea culpa panowie, że w Was nie wierzyłem. Stoły były świetne - /mnóstwo różnorodnego terenu, który nie był rzucony na nie, ot tak sobie. Na makietach ukazane były wsie i miasta, drogi i mosty, rzeki i bagna, po prostu wszystko. Osobiście byłem zachwycony takimi polami bitewnymi i, co tu dużo mówić, aż chciało się człowiekowi grać na czymś takim (równocześnie poczułem wstyd, bowiem moja armia tylko częściowo była pomalowana i ordynarnie świeciła srebrem wśród tych wspaniałych terenów). Sami jednak oceńcie owe makiety:

Gdzieś na froncie wschodnim



Holandia



Afrykańskie lotnisko



Tunezja



Zrujnowane miasto



Wzgórze 112



Rejon bocage



Gracze i armie


Zanim przystąpiliśmy do grania miałem chwilę czasu, którą poświęciłem na przyjrzenie się armiom niektórych graczy:

Polska pancerka Geigera




Niemiecka pancerka Akiego




Brytyjczycy Thagga




Organizacja


Chciałbym złożyć wyrazy szacunku na ręce organizatorów (na czele z Krawatem) za myślenie o niemal każdym aspekcie turnieju. Prostym, ale jakże ułatwiającym życie gracza, zabiegiem było udostępnienie z ich strony "tacek", wykonanych z dość sztywnego kartonu, na które można było wystawić zniszczone jednostki oraz szybko i sprawnie przemieszczać się z ich pomocą między stołami, kiedy trzeba było rozegrać kolejną potyczkę. Brawa dla organizatorów za myślenie o graczach.
Sama organizacja turnieju była bardzo dobra. Bez problemu następowało rozdzielenie par oraz przydziały stołów.

Starcia


Bitwa I

Scenariusz – Hold the line
Na początku przyszło mi bronić się moimi grenadierami pancernymi przeciwko polskiej pancerce Krzyśka Kamińskiego (z kolegą znaliśmy się już z poprzedniej bitwy toczonej we Wrocławiu, kiedy to jego Polacy okrutnie złoili skórę moim grenadierom) na stole "holenderskim", specjalnie przystosowanym do tego rodzaju bitew.



Na moją korzyść działa przeszkoda wodna w postaci rzeki, która w dużym stopniu ograniczała możliwość zbliżania się do moich pozycji (po dwóch mostach jeździło się normalnie, zaś do przekraczania rzeki stosowało się zasady pokonywania żywopłotów – najpierw trzeba było podjechać do przeszkody, a w następnej turze dopiero próbować ją pokonywać).

Mimo tego zadanie nie zapowiadało się na zbyt proste do wykonania, bowiem przeciwnik dysponował 16 Shermanami (na szczęście dla mnie część stanowiły Fireflye, a ja grałem piechotą), plutonem piechoty zmechanizowanej, trzema Bren Carrierami, czterema M10 oraz baterią Sextonów. Jakby tego wszystkiego było jeszcze mało, Krzysiek miał do wykorzystania również priorytetowe wsparcie lotnicze.

Moje początkowe siły przedstawiały się dość skromnie. Mając do dyspozycji, jak na razie, tylko połowę plutonów, zdecydowałem się na umieszczenie maksymalnej liczby ciężkiego sprzętu przeciwpancernego oraz jednostek przeciwlotniczych. Tak więc na początku starcia dysponowałem baterią haubic 105mm, samobieżnymi działkami przeciwlotniczymi i plutonem dział Pak 40 (sztuk 3), umieszczonymi w granicach miasteczka, dwoma Flakami 88mm z dodatkową załogą (88ki były w zasadzce) oraz plutonem grenadierów pancernych rozciągniętych w szeroką linię tak, aby osłaniać obie przeprawy.



Krzysiek wystawił gros swoich sił (pluton Shermanów, piechotę zmechanizowaną i Carriery) na swojej prawej flance, obierając sobie za priorytetowy cel ataku most kolejowy. Jako ubezpieczenie głównego natarcia i celem związania moich sił, drugi pluton Shermanów stał na lewej flance kierując się na drogę na grobli. Sextony zajęły bezpieczną pozycję we wsi przygotowując się do otwarcia ognia artyleryjskiego.



Nie musiałem długo czekać na pierwsze pojazdy nieprzyjaciela.



Mimo usilnych prób, wsparcie lotnicze nigdy nie mogło przebić się przez ogień moich 20mm działek przeciwlotniczych. Ostrzał Shermanów "z marszu" również nie był zbyt skuteczny z uwagi na ukrycie moich dział w okopach.
W mojej turze nie przybyły posiłki (na które liczyłem), ale działa przeciwpancerne i artyleria zrekompensowały to z nawiązką. Pierwsza uderzyła artyleria bailując jednego halftracka i pinnując jego pasażerów. Kolejny strzał oddały milczące dotąd Paki niszcząc 3 Shermany oraz Carriera



Ten pierwszy ostrzał moich dział zadecydował najprawdopodobniej o przebiegu całej bitwy, gdyż Krzysiek zamiast kontynuować natarcie czołgami zatrzymał się nimi licząc, że dzięki zasadzie Semi-indirect Fire zdoła wyeliminować moje działa z bezpiecznej odległości. Rozgrywka toczyła się po mojej myśli – już w trzeciej turze dysponowałem wszystkimi swoimi siłami.



W nieunikniony sposób obie strony zaczęły ponosić straty – ja w wyniku koncentracji ognia artylerii, czołgów i lotnictwa utraciłem z czasem Stugi, zaś liczba czołgów mojego adwersarza powoli, aczkolwiek konsekwentnie, malała.



W międzyczasie M10tki próbowały nacierać przez most kolejowy, ale zostały skutecznie powstrzymane ogniem artylerii i armat przeciwpancernych.



W tym jednak momencie los przestał się do mnie uśmiechać, bowiem Polacy przeszli do natarcia na całej długości linii.



Artyleria aliancka zaczęła szerzyć popłoch w moich szeregach, m.in. niszcząc tak cenne działka przeciwlotnicze, co wkrótce zaowocowało skutecznymi atakami lotnictwa.



Moje kolejne działa przeciwpancerne były stopniowo wyłączane z akcji (m.in. przez lotnictwo), a nadal sprawne Shermany oraz inne jednostki z okolic mostu kolejowego szykowały się do natarcia przez rzekę.





Pierwsze linię rzeki pokonały Shermany z oddziału poruszającego się groblą, przy okazji niszcząc kolejne działo przeciwpancerne.

Po chwili za ich przykładem poszły czołgi z okolic mostu kolejowego, dążąc do uderzenia na moją okopaną piechotę. Czołgi nie dość, że nie spowodowały u mnie większych strat to jeszcze oba plutony straciły po maszynie w wyniku ognia obronnego z pancerfaustów. Mimo początkowych niepowodzeń w atakach na czołgi moja piechota zdołała unieszkodliwić większość maszyn wroga, w tym czołg dowódcy kompanii.



Wraz ze zniszczeniem plutonu, w którym był również dowódca kompanii Krzyśka, polskie siły spadły poniżej połowy stanu osobowego i były zmuszone się wycofać. Mimo poniesionych strat udało mi się odnieść sukces i zrewanżować przy okazji za porażkę we Wrocławiu.
Wynik: zwycięstwo 4:3

Tymczasem na innych stołach:





















Bitwa II

Scenariusz – Encounter
Kolejną bitwę przyszło mi stoczyć dla odmiany z... polską pancerką. Tym razem dowodził Geiger, który zamiast lotnictwa wykupił więcej czołgów w swojej armii. Przyszło nam walczyć na stole "wschodnim".

W początkowej fazie bitwy obaj dysponowaliśmy tylko połową swoich sił, a reszta miała wejść jako rezerwy z losowego punktu naszej krawędzi stołu (z jednego ze skrzydeł lub z centrum).

Mając przed sobą po raz kolejny siły pancerne zdecydowałem się powtórzyć moje wystawienie z poprzedniej bitwy. Geiger zdecydował się wystawić baterię Sextonów za lasem na mojej lewej flance, wraz z plutonem piechoty oraz pluton czterech M10 przy brodzie na moim prawym skrzydle. W odpowiedzi naprzeciw polskiej piechoty i dział stanęły 88ki oraz moździerze, a przeciwko niszczycielom czołgów wystawiłem Paki40 oraz artylerię w centrum.

Bitwa zaczęła się dość tradycyjnie. W sytuacji, w której obaj dysponowaliśmy niedostatecznymi siłami do przeprowadzenia ataku, rozpoczął się pojedynek artyleryjski oraz wymiana uprzejmości między Pakami a M10kami. O ile moje działa przeciwpancerne spisywały się średnio, jeśli nie powiedzieć, że słabo (w momencie utraty ostatniego działa zniszczyłem tylko dwie wrogie maszyny – materiał do zapamiętania: zawsze okopać działa bez względu na wszystko) to pojedynek artyleryjski niewątpliwie wygrałem. Już w drugiej turze trzy z czterech Sextonów uległy zniszczeniu i pluton ten nie odegrał w dalszej bitwie większej roli.



Wraz z nadejściem tury trzeciej na stole zaczęły pojawiać się posiłki. Obaj mieliśmy szczęście. Geiger zdecydował się na wystawienie pierwszego plutonu Shermanów (wzmocnionego przeciwlotniczym Crusiderem), który jak się okazało wylądował na mojej prawej flance bronionej obecnie tylko przez haubice (sytuacja nie wyglądała różowo).



Ja z kolei wystawiłem Stugi i, szczęściem dla mnie, działa samobieżne rozpoczęły grę w centrum i możliwie szybko czmychnęły między zabudowania pobliskiej wsi.



W następnej turze również los nam sprzyjał – rezerwy znów się pojawiły. Geiger wystawił swój drugi pluton czołgów, który wylądował na mojej lewej flance niedaleko płonących Sextonów i energicznie ruszył do przodu.



Nie mając zbyt wielkiego wyboru zdecydowałem o rezerwie w postaci pierwszego plutonu grenadierów pancernych. Na moje nieszczęście wyszedł on na prawej flance, gdzie był kompletnie zbędny (wystarczającą osłonę stanowiły tam 88ki, moździerze i działka przeciwlotnicze), natomiast bardzo by się przydał po prawej stronie, na której w iście kawaleryjskim stylu, parły do przodu Shermany i M10ki.



Ogień prowadzony z obu stron był w większości nieskuteczny poza jednym wyjątkiem – oto milczące do tej pory "acht-acht" oddały salwę w kierunku nacierających Shermanów. Skutki tego jednego strzału były miażdżące – 4 polskie czołgi spowił obłok dymu.



Widząc jakie spustoszenie wśród jego maszyn zasiały niemieckie działa, Geiger skierował pozostałe z nich w kierunku wioski, aby maksymalnie osłonić je przed ostrzałem i przy okazji dopaść moje Stugi. Manewr ten okazał się udany, bo 88ki straciły czołgi z pola widzenia, a jedno moje działo samobieżne poszło z dymem.



W powietrzu zaczynałem czuć porażkę widząc jakie straty poniosłem i co Geiger dla mnie
szykuje na prawym skrzydle.



Co gorsza dla mnie, niemal cały ostrzał polskich czołgów skupił się na moich Stugach – praktycznie jedynej osłonie skrzydła (plutonu zwiadu nie liczę, bo zdawałem sobie sprawę, że jego agonia pod gąsienicami Shermanów tylko odwlokłaby moją klęskę). Chwilę później nad polem bitwy unosiły się kłęby dymu znacząc miejsca ostatniego postoju moich dział samobieżnych.

W odpowiedzi na takie działania Geigera moje 105tki otworzyły bezpośredni ogień do zbliżających się czołgów unieszkodliwiając jeden niszczyciel czołgów, co w konsekwencji spowodowało wycofanie się z walki drugiej maszyny. Na odsiecz ruszyła również piechota, która dwa razy ruszała się ruchem At the double i niemal w ostatniej chwili znalazła się w pobliżu objectivu. Niestety, wraz z podwojonym ruchem poniosła również pewne straty, które jednak były niczym w porównaniu z możliwością przegrania całej bitwy.
Mając zwycięstwo w zasięgu ręki Geiger rzucił pozostałe czołgi do przodu licząc, że ogniem karabinów maszynowych zdoła wyprzeć piechotę z zajmowanego terenu i uzyskać tym samym zwycięstwo. Jak się okazało atak ten miał raczej odwrotny efekt, bo moja piechota strat nie poniosła, a czołgi Geigera weszły w pole rażenia 88ek, które unieszkodliwiły jedną z maszyn.



Tymczasem na drugim skrzydle podjąłem desperacką próbę natarcia piechotą na objectiv broniony przez pluton piechoty, kilka czołgów oraz pozostałości baterii artylerii. Atak zakończył się niepowodzeniem mimo wsparcia dość dużej ilości cięższego sprzętu, a ja straciłem niemal cały pluton.



W tym momencie czas się skończył. Obaj nie odnieśliśmy decydującego zwycięstwa, Geiger stracił jeden pluton, a ja żadnego (choć w dwóch miałem tylko po jednym standzie).
Wynik: remis ze wskazaniem na mnie

Tymczasem gdzie indziej

















Bitwa III


Scenariusz: Breaktruogh
Jeśli w poprzedniej bitwie nie było wesoło to teraz pierwsze spojrzenie na armię przeciwnika wprawiło mnie w nastrój: "ok., gdzie jest łopata, bo muszę sobie wykopać grób". Moim przeciwnikiem był Marcin Wróbel i jego brytyjscy spadochroniarze. Kiedy usłyszałem, czym gra pomyślałem, "hm, w sumie dobrze, małe siły bez czołgów, powinno być ok.". Moje odczucia były nieco inne kiedy przedstawił mi swoją armię (4 plutony spadochroniarzy, pluton saperów, 4 Tetrarchy, pluton moździerzy, ośmiodziałowa bateria 25ciofuntówek, 2 17-tofuntówki, 4 6-ciofuntówki).



Wiedziałem, że nie będzie ławo jeśli będę się bronił, a jeśli będę atakował to będzie od początku pozamiatane. Na szczęście okazało się, że będę się bronił, a stół sprzyjał wykorzystaniu broni o dalekim zasięgu, jaką moje jednostki dysponowały. Boje nasze mieliśmy toczyć na jednym z niemieckich lotnisk w Afryce.

Zdecydowałem, że Marcin będzie atakował wzdłuż pasa startowego, co pozwoli mi na optymalne wykorzystanie jednostek piechoty oraz karabinów maszynowych.
Zgodnie z założeniami scenariusza rozstawiałem się pierwszy.



Najważniejszym czynnikiem w tej fazie gry było dla mnie jak największe rozproszenie jednostek, bowiem niepokojąca była perspektywa wystawiania się na potęgę ognia brytyjskiej artylerii. Tak więc licząc na, przynajmniej częściowe, rozproszenie ognia postanowiłem wystawić baterię artylerii w jednym rogu stołu, a moździerze w drugim (bardzo na nie w tym scenariuszu liczyłem, chcąc zadawać jak największe straty dzięki przerzutom związanym z liczebnością moich moździerzy – 6 sztuk).



Symetrycznie do artylerii pozycje zajęła piechota – jeden pluton na wydmach przed wioską, a drugi wśród instalacji lotniskowych. Paki zajęły pozycje niedaleko lotniska, z czego jeden bezpośrednio w hangarze.



Z braku sprzętu pancernego na stole (Tetrarchy miały wyjść wraz z saperami na moich tyłach) Stugi ukryły się wśród zabudowań lotniska czekając na odpowiednią chwilę do przesunięcia się w pobliże objectivów (podobnie jak działka przeciwlotnicze). Na końcu 88ki ustawiły się na wydmach w pobliżu baterii artylerii, tworząc drugą linię obrony przed natarciem piechoty.

Marcin mając ogromną ilość wojska nie miał możliwości zbyt finezyjnego ustawienia swoich sił. Piechota stworzyła półokrąg, który w zasadzie mógł atakować w każdym kierunku z taką samą siłą. Artyleria rozstawiła się niemal w całej strefie wystawienia zachowując bezpieczne odstępy.



Od samego początku bitwy Anglicy ruszyli ostro do przodu chcąc jak najszybciej wybić moją piechotę. Nacisk spadochroniarzy był stały i silny, ale to nie piechoty ani dział się obawiałem.



Liczyłem, że artyleria Marcina nie spowoduje wielkich strat w moich szeregach. Pierwsza salwa z 25ciofuntówek poszła w moją artylerię. Podwójny znacznik pokrył trzy z czterech moich dział oraz dowódcę plutonu. Trafione zostały dwa działa i obawiałem się, że to będzie koniec tego plutonu. Los jednak nadal mi sprzyjał, oba rzuty obronne zostały zdane. Odetchnąłem z ulgą. Nie chcąc być dłużnym odpowiedziałem ogniem w 25ciofuntówki. Udało mi się zniszczyć jedno działo, ciężki moździerz i zabić Staff team (później dopiero dowiedziałem się, jak ważny dla brytyjskiej artylerii jest Staff). Moździerze tymczasem biły po piechocie pinnując po dwa plutony naraz (duża liczebność nie zawsze sprzyja). Dzięki dużej sile ognia natarcie spadochroniarzy zaczęło powoli zwalniać, ale nie utraciło całego impetu. Co prawda dwa plutony nacierające po płycie lotniska zaległy pod ogniem km-ów, ale pozostałe dwa parły na skrzydłach kierując się w stronę moich grenadierów pancernych. Co gorsza: jeden z moich plutonów został przygwożdżony do ziemi i musiał liczyć się z perspektywą ataku spadochroniarzy.

Szturmy piechoty przebiegały ze zmiennym szczęściem. Zpinnowany pluton na wydmach poniósł pewne straty, ale w następnej turze rozstrzelał atakujących, natomiast oddział okopany przy zabudowaniach lotniska poniósł sromotną klęskę. Co prawda przygwoździł przeciwnika likwidując jego szturm, ale w czasie swojego szturmu nic nie zrobił (a atakowało sześć standów przeciw czterem), a ponadto został niemal wybity do nogi (na szczęście niemal).

Tymczasem nadeszła tura czwarta, kiedy to po raz drugi Marcin sprawdzał czy wyjdą mu rezerwy (w poprzedniej turze nie przybyły). Jak się okazało na stół wkroczyły oba plutony, co zagroziło moim tyłom. Tetrarchy natychmiast rzuciły się na moją artylerię licząc na szybkie jej zlikwidowanie (zniszczył w sumie dwa działa), zaś pluton saperów trzymał się w pobliżu objectivu. Nie mając wyboru musiałem skierować do walki Stugi oraz pelotki.



Działa samobieżne ruszyły na brytyjskie mini-czołgi, a działka skierowały się na saperów. O ile saperzy szybko ponieśli klęskę w wyniku zmasowanego ostrzału i wycofali się, o tyle Tetrarchy dzielnie zniosły cały ostrzał, jaki prowadziłem w ich kierunku. Uległy one dopiero 88kom, które zniszczyły trzy maszyny, a czwarta się wycofała.
Nie obyło się jednak bez strat z mojej strony. Stugi zmagając się z Tetrarchami odsłoniły tył nacierającemu plutonowi piechoty wraz z dowódcą kompanii, co skończyło się zniszczeniem wszystkich trzech pojazdów. Atak ten był jednocześnie uderzeniem samobójczym, bowiem zmasowany niemiecki ostrzał wkrótce unieszkodliwił cały pluton. Ta strata spowodowała spadek liczebności sił Marcina poniżej połowy, a śmierć dowódcy kompanii zakończyła grę.
Wynik: zwycięstwo 5:2

Bitwa IV


Scenariusz: Free for all
Czwartą, i zarazem ostatnią bitwą, jaką przyszło mi stoczyć była klasyczna potyczka na zajęcie objectivów w ramach scenariusza FFA. Naprzeciw mnie stanął Mądry oraz jego amerykańscy spadochroniarze (3 plutony spadochroniarzy, bateria średniej artylerii, bateria lekkiej artylerii, pluton niszczycieli czołgów, priorytetowe lotnictwo). Scenariusz graliśmy na stole ze wzgórzem 112.

Niestety, musicie mi wybaczyć skąpą ilość zdjęć z tej bitwy, ale zmęczenie zaczęło dawać o sobie znać z jednej prostej przyczyny - plan zakładał, że turniej będzie dwudniowy, więc będzie czas i na grę i na wypoczynek. Taki był plan, a plany są po to, by się z nich nie wywiązywać, więc kolegium uczestników zdecydowało, że cały turniej załatwimy jednego dnia. Tak więc tę potyczkę rozpoczęliśmy ok. godziny 23:30 (a turniej zaczynaliśmy ok. 10:00-10:30)

Wracając jednak do bitwy. Rozstawienie przebiegało dość schematycznie, bowiem kompania piechoty walczyła przeciwko kompanii piechoty. W powietrzu czuć było pojedynek artyleryjski.



Podczas gdy artylerzyści mieli pełne ręce roboty tłukąc do swych kolegów po fachu w innych mundurach, reszta sił spokojnie kopała okopy. Zapowiadał się długi wieczór.
Sam pojedynek artyleryjski zaskakiwał zarówno w aspekcie pozytywnym jak i negatywnym – przykład pozytywny: 75mm haubice Mądrego zniszczyły mojego Stuga (przypominam, że mają one firepower na 6), przykład negatywny – moja artyleria mimo wstrzeliwania się, potem robienia all guns repeat itd. nie zdołała zniszczyć żadnej spośród cięższych haubic Amerykanów (z drugiej strony działa te przez trzy tury nie mogły się odpinnować).



Tak też przez większość czasu trwał pojedynek artyleryjski. Co jakiś czas zjawiało się lotnictwo sprzymierzonych, które było jednak skutecznie odganiane prze moje działka przeciwlotnicze.

Stwierdzisz, Drogi Czytelniku, że bitwa ta była dość nudnawa biorąc pod uwagę przebieg walk. Można się z Tobą zgodzić, ale nie obyło się bez emocjonujących momentów. Przykładem takim było pojawienie się na stole amerykańskich niszczycieli czołgów, wypełnionych po brzegi zasadami specjalnymi, które wydatnie utrudniały mi życie.



Pomiędzy nimi, a moimi Pakami40 trwał osobny pojedynek, który ostatecznie wygrałem przy sporej dozie szczęścia (zniszczone dwa czołgi w zamian za moje jedno działo). Czas leciał, aż w ostatnim niemal momencie Mądry zdecydował się przypuścić rozpoznawczy atak jednym plutonem na pozycje moich grenadierów pancernych. Pod zasłoną dymną i przy wsparciu artylerii mój pluton został przygwożdżony do ziemi, a Amerykanie ruszyli do boju. Moi żołnierze ponieśli straty, ale utrzymali pozycję przy okazji wydatnie nadwyrężając atakujących. W tym momencie czas się skończył.
Wynik: remis

Podsumowanie


Rozpocząć je należy od podziękowań dla organizatorów za trud włożony w przygotowanie makiet oraz w sam turniej. Wykonaliście kawał dobrej roboty i z przyjemnością znów wpadnę do Poznania na turniej. Poza tym brawa dla graczy – to było największe spotkanie graczy FoW od dłuższego czasu. Oby tak dalej.
Jako gracz chciałbym podziękować moim przeciwnikom. Wszystkie bitwy były dla mnie przyjemnością i z niecierpliwością czekam na rewanż.
Dla mnie w skali od 1 do 10, turniej ten otrzymał solidne 9,5. Cóż, to już koniec mojej opowieści o Masterze w Poznaniu i bojach tam stoczonych. Mam nadzieję wkrótce opisać równie wielki turniej FoW. Mam również nadzieję, że stanie się to jak najszybciej.


Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


CE2AR
   
Ocena:
0
Bardzo przyjemna relacja, oby takich więcej. Jedyne co mi wadzi to słownictwo, którego gracz nie znający FoW nie zrozumie (bailują, pinnują), ale to drobnostka.
30-08-2008 14:36
~Simon

Użytkownik niezarejestrowany
    FOW players
Ocena:
0
Hi
My name is Simon and I work in Poznan time to time. Our company from Sweden has a factory there. It would be awesome to meet you guys and play some evening when I am alone and have nothing to do instead of wandering around on the old square. I have been playing FOW for 2 years and can bring my own army if it’s necessary

cheers
Simon
17-09-2008 16:30
~Black Lotus

Użytkownik niezarejestrowany
    Simon if you want to play in poznan
Ocena:
0
David Breśiński phone :+48510185975
24-09-2008 20:43

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.